niedziela, 4 sierpnia 2019

Kellys SOOT 30

Kochani jako, że dawno mnie tu nie było postanowiłem dodać post o zakupie nowego roweru. Ponieważ pojawił się u nas trend na gravele wiec podjąłem decyzję o kupnie nowego roweru. Jako, że jestem fanem marki Kellys także tym razem nie zrezygnowałem z tej firmy. W ofercie mają trzy takiego typu rowery SOOT 30, 50 i 70. Oczywiście każdy model różni się od siebie przede wszystkim osprzętem i kolorem. Ale koniec gdybania o ofercie producenta. Ja kupiłem SOOT 30 najniższy rower tego segmentu.

Dla kogo gravel?
Gravele przeznaczone są dla osób, które lubią jeździć asfaltem i zapuszczać się w las i polne drogi. Jest to coś pomiędzy rowerem szosowym, a crossowym. Z tym, że geometria ramy jest bardziej turystyczna i mamy tutaj szersze opony (32C). Czyli jest to rower typowo wyprawowy i pod sakwy. 

Co wyróżnia ten rower? 
Wygodna rama zoptymalizowana do jazdy w terenie z osiami przelotowymi pozwala jeździć SOOT niemal wszędzie - od utwardzonych dróg po szlaki terenowe. Widelec z włókna węglowego zapewnia lekkość i pochłania wibracje dla jeszcze większego komfortu. Kierownica typu baranek pozwala na ułożenie dłoni w kilku pozycjach. Na dłuższych trasach to jest bardzo pomocne.

Jakie są odczucia podczas jazdy?
Z boku rower może się wydawać trochę mały. Ale tak można powiedzieć gdy pierwszy raz zobaczy się także szosówkę. Pierwsze jazdy były dla mnie katorgą. Szczególnie przez szosowe siodełko. Więc szybka decyzja zamieniamy z trekkinga. Ohh ulga. Druga sprawa, która nie dawała mi spać to napęd. W poprzednim rowerze miałem Shimano Alivio (3x9), a teraz mam Claris (2x10). Jest to napęd szosowy. Z początku myślę sobie mniej biegów to mniejsza prędkość. Ale myliłem się. Rower zbiera się bardzo szybko. Dodatkowo założyłem do niego pedały SPD. Bardzo sprawnie, lekko i szybko pokonuje podjazdy. Hamulce tarczowe TRP reaguja szybko i mocno. Przedni gdy wciśniemy maksymalnie nie przelecimy przez kierownicę. Tył jest ostry nawet dodał bym, że bardzo ostry. 

Jaki jest poziom wykonania roweru?
I tu muszę doczepić się kilku rzeczy. Malowanie ramy pozostawia wiele do życzenia. Już po 2-3 miesiącach miałem kilka odprysków i musiałem zabezpieczyć rower przed rysami specjalnymi naklejkami. Druga sprawa to lekki tył. Gdy podjeżdżamy pod górę gdzie jest dość sypkie podłoże to tylne koło potrafi za boksować. 
Rower nie posiada także zbyt wielu mocowań na sakwy, co może utrudnić wyprawę wielodniową. Oczywiście można na czas takiego wyjazdu zamontować bagażnik. Ja jeżdżę z plecakiem więc mam ten problem z głowy.

Podsumowanie:
Rower w tej wersji kosztuje 3699 zł. W tej cenie mamy karbonowy widelec, hamulce tarczowe i sztywne osie Novatec. Jeżeli chcesz jeździć dalej, szybciej i poczuć minimalny zew przygody to dla ciebie wymarzony sprzęt. Masz wątpliwości szosa czy endurance? Kup gravela będziesz jeździł komfortowo i spokojny, że nie zaskoczy Ciebie w trasie jakaś nie przewidziana droga szutrowa.

P.S Już nie długo prawdziwy test mojego roweru. Chcę pokonać dystans 200 kilometrów.  Oto kilka zdjęć roweru:



 
 
   

 
   

 

poniedziałek, 24 grudnia 2018

Wyprawa rowerowa śladami przeszłości

Witam was bardzo serdecznie w kolejnym wpisie poświęconym mojej kolejnej wyprawie w siodełku. Do samej wyprawy zainspirował mnie filmik Bartosza Siedlarskiego, który odwiedził moje okolice. Była to wyprawa do opuszczonej bazy atomowej w pobliżu miejscowości Brzeźnica Kolonia, opuszczone miasto Kłomino i  Borne Sulinowo. Wspomniany wcześniej Bartosz podzielił tą trasę na dwa razy. Ja postanowiłem przejechać tą trasę w jeden dzień i dodać do tego oflag GrossBorn. 

Postanowiłem całą trasę przejechać w sobotę 18 sierpnia. Około godziny 9.00 wyruszyłem autem w stronę Wałcza. Zaparkowałem koło Lidla i wypakowałem rower. Ruszyłem w stronę miejscowości Szwecja drogą numer 22. W samej wsi odbiłem na Drzewiec. Dojechałem do krzyżówki Brzeźnica Kolonia gdzie skręciłem w las. Po około kilometrze wjechałem na drogę z płyt betonowych. W środku lasu zastałem pozostałości po bazie głowic atomowych.
W jednostce tej znajdował się jeden z trzech składów głowic atomowych na terenie Polski. Obecnie na terenie byłej jednostki wojskowej zachowały się dwa obiekty serii "3000" oraz jeden obiekt serii "Granit", liczne pozostałości po okopach i ukryciach na wóz bojowy i drużynę, wartownie połączone transzejami i podziemnym korytarzem oraz zarastający plac apelowy. Budynki koszarowe oraz sztab i inne budynki pomocnicze zlokalizowane przy koszarach zostały rozebrane, a wszelkie pozostałości po nich uprzątnięte i wywiezione. Obiekt serii "Granit" przypomina swym wyglądem wielką betonową rurę, nie do końca poznano jego rzeczywiste przeznaczenie ale najprawdopodobniej służył jako czasowe ukrycie dla pojazdu transportującego głowicę atomową z miejsca magazynowania do miejsca odpalenia rakiety. Jednostka ta została wybudowana przez jednostki inżynieryjne Wojska Polskiego a następnie przekazane stronie rosyjskiej. Głowice nuklearne, które były przechowywane w podziemnych magazynach (obiekty serii "3000") należały do Rosjan a w przypadku potrzeby ich użycia miały być przekazane stronie polskiej.
... obecnie terenu byłej jednostki już nikt nie pilnuje - podlega Lasom Państwowym; przy zachowaniu ostrożności można penetrować jej teren do woli włącznie z zaliczeniem podziemnych magazynów, gdzie składowano głowice atomowe ... szkodliwego promieniowania nie wykryto. 


Wróciłem do leśnej drogi i dalej pojechałem do obozu jenieckiego, który jest oddalony od bazy atomowej około 10 km.
Obóz został utworzony 1 czerwca 1940 r. na miejscu stalagu II E Gross Born na wschodniej części wzgórza zwanego Hundsberg (Psią Górką) w pobliżu miejscowości Westfalenhof (dzisiejsze Kłomino) na południowym krańcu poligonu wojskowego. Początkowo w obozie przebywali tylko francuscy jeńcy wojenni. W lutym 1941 r. przebywało w nim 3731 Francuzów (3166 oficerów i 565 ordynansów), a w kwietniu 1942 r. – 2826 (2408 oficerów i 418 ordynansów). Oflag II D znany był z ucieczek jeńców (pierwsza miała miejsce już 15 sierpnia 1940 r.). W połowie 1942 r. Francuzi zostali z obozu wywiezieni, a zamiast nich osadzono Polaków, z obozu w Arnswalde (Choszczno) których 1 czerwca 1942 r. było 2818 (2544 oficerów i 274 ordynansów), a także jeńców sowieckich, których było ok. 26 000. Liczba polskich jeńców znacznie wzrosła w latach 1944–1945; 20 stycznia przesunięto tu, na miejsce jeńców sowieckich, jeńców polskich z Stalagu II A w Neubrandenburgu. Na dzień 1 stycznia 1945 r. było 5391 Polaków (5014 oficerów i 377 ordynansów).
W obozie działała organizacja konspiracyjna Odra, na czele której stał płk dypl. Witold Dzierżykraj-Morawski, jednocześnie pełniący funkcję starszego obozu. Po jego aresztowaniu we wrześniu 1944 r. przejął ją płk Ignacy Izdebski. Wychodziły także podziemne pisma, jak „Za Drutami”, „Znaki”, „Alkaloidy” czy „Przegląd Teatralny”. Jeńcy organizowali zajęcia kulturalno-oświatowe oraz sportowe (w lecie 1944 zorganizowano tu zawody sportowe określane jako XII Igrzyska Olimpijskie z ok. 100 zawodnikami w 16 dyscyplinach sportowych). Na terenie obozu istniała komórka Abwehry, która przekazywała do Gestapo w Pile jeńców podejrzanych o działalność antyhitlerowską. Do obozu trafiła – po upadku powstania warszawskiego – duża część powstańców. Wobec zbliżania się frontu Niemcy 29 stycznia 1945 r. ewakuowali jeńców na zachód do obozu Sandbostel; trasa przemarszu wynosiła ponad 700 km. Przemarsz był w bardzo złych warunkach, przynajmniej kilkunastu jeńców zmarło z wycieńczenia w trakcie marszu. Z powodu chaosu podczas opuszczenia obozu ok. 700–1200 jeńców zostało w obozie. Jeńcy nawiązali kontakt z 4 Dywizją 1 Armii; obóz został ostrzelany z placówki niemieckiej w Rederitz, dziś Nadarzyce, po czym jeńcy opuścili go w kierunku na Jastrowie. Wstęp do obozu jest darmowy. Niestety na trasie po, której się poruszamy są tylko tablice z opisem, co znajdowało się w danym miejscu. 

Nie cały kilometr od obozu znajduje się opuszczone miasto Kłomino. Kłomino powstało w latach trzydziestych XX wieku. Stacjonowały tu niemieckie oddziały Służby Pracy, a później zorganizowano obóz jeniecki. W listopadzie 1939 roku w stalagu znajdowało się 6 tysięcy polskich jeńców wojennych oraz 2300 cywilów aresztowanych na terenach Polski. W 1940 roku miejsce to zajął Oflag II D Gross-Born. Do polskich jeńców dołączyli Francuzi i Rosjanie. W 1945 roku hitlerowcy ewakuowali jeńców. Po odejściu wojsk niemieckich, tereny przejęły wojska radzieckie, które więziły żołnierzy niemieckich. W okresie powojennym rozebrano 50 budynków poniemieckich, by odzyskać cegłę do budowy Pałacu Kultury w Warszawie. Po przejęciu przez Rosjan, wybudowano tu bloki, punkt medyczny, garaże, sklepy i kino. Kłomino opustoszało dopiero w 1992 roku, kiedy wyjechali stąd ostatni żołnierze rosyjscy. Teraz po całym mieście zostały dwa opuszczone bloki w klimacie postkapitalistycznym. Budynki są w pełni dostępne do eksploracji. 

Następnym celem mojej podróży było Borne Sulinowo. Właśnie w ten dzień odbywał się zlot pojazdów militarnych. Ja postanowiłem go ominąć i poszukać innych atrakcji. Niewątpliwym zabytkiem w mieście, którego nie było, jest dawne kasyno dla oficerów Wehrmachtu nazywane Domem Oficera. Kompleks zbudowali Niemcy w latach 1935-1936 jako reprezentacyjny obiekt Truppenlager Gross Born. Wśród wielu pomieszczeń znajdowała się sala koncertowa na 1000 osób oraz restauracja prowadzona przez Georga Tobeka. W czasach funkcjonowania garnizonu radzieckiego budynek pełnił funkcję centrum kulturalno-szkoleniowego dla kadry oficerskiej i jej rodzin. Zaniedbany obiekt jest obecnie własnością prywatną. Niestety rozpoczęty remont przerwał pożar, który wybuchł 1 lutego 2010 r. Runął wówczas dach sali koncertowej. Ciekawy budynek czeka wciąż na lepsze czasy.

Przedostatnim moim przystankiem były ruiny willi Heinza Guederiana. Reprezentacyjna willa dla odwiedzających garnizon gości i wysokich rangą oficerów. Jeden z najpiękniejszych budynków na terenie dawnego poligonu Gross Born zbudowany przez Niemców w latach 30-tych XX wieku. Obiekt położony na niewielkim pagórku, otoczony sosnowym lasem, z drogą dojazdową. W czasach niemieckich w budynku mieszkał gen. Heinz Guderian, gen. von Blaskowitz oraz inni głównodowodzący wojskami III Rzeszy. Po wojnie pomieszczenia willi zaadoptowano na mieszkania dla oficerów radzieckiej jednostki wojskowej 6 Witebsko - Nowogrodzkiej Gwardyjskiej Dywizji Zmechanizowanej Północnej Grupy Wojsk. Od pożaru w 1990 roku budynek zaczął stopniowo popadać w ruinę. Obecnie własność prywatna.

Ostatnim moim przystankiem był jaz na rzece Pilawie. Miał on znaczenie militarne. Podczas ataku wroga tereny wokół tamy były zalewane przez obrońców. Tamę na rzece Piławie wznieśli w latach 1935-36 Niemcy, którzy w tym czasie zbudowali także pobliską bazę wojskową i poligon. Konstrukcja wchodziła w skład umocnień Wału Pomorskiego zbudowaną wzdłuż ówczesnej granicy z Polską na odcinku pomorskim. Tzw. jazy forteczne miały służyć spiętrzeniu wód płynących, utworzenie rozlewisk, przez które nie przedrze się ciężki sprzęt i ludzie. Umiejętne połączenie naturalnych i sztucznych przeszkód terenowych, bunkrów i innych umocnień miały zatrzymać nacierających ze wschodu Polaków i Rosjan. 

Moja droga powrotna wiodła lasami przez poligon Nadarzyce. Do punktu wyjazdu wróciłem o godzinie 18.00. W następnym roku planuje dwa takie wyjazdy jedno lub dwu dniowe. A, mianowice będzie to wyjazd do Szczecina do mojej koleżanki (około 177 km) i wyjazd nad Morze Bałtyckie (200 km), ale to dopiero po zakupie nowego roweru. 












środa, 1 sierpnia 2018

Master Truck i wyprawa do Wrocławia.

Witam po bardzo długiej nieobecności. Dziś chciałbym wam opisać moje wakacyjne wyprawy. Pierwsza z nich będzie dotyczyła 14 zlotu ciężarówek Master Truck w Polskiej Nowej Wsi koło Opola. Druga będzie opisem mojego zwiedzania miasta Wrocław i jego okolic. 5 dni, 150 km, rower i ja. Także zapraszam do przeczytania tego wpisu. A, już nie długo będzie film z tych dwóch wydarzeń.

Master Truck 21 lipca 2018

Miałem jechać sam, ale z pomocą przyszedł mi mój znajomy Krzysztof. Także musiałem tylko  podjechać do Poznania. Tam przesiadłem się w jego auto. Trasa liczyła około 350 km. O 7.00 rano start. Po drodze śniadanie i kawa. Około godziny 13.00 dojeżdżamy. Ciężko znaleźć miejsce do zaparkowania auta nawet na parkingu dla niepełnosprawnych. Co mnie zdziwiło, że musimy wnosić opłatę za parking. Na bramkach kolejne 25 zł. Tyle kosztuje wstęp. Ale nie ważne są pieniądze wydane na taką imprezę. Na całym terenie autodromu znajdowało się około 300 ciężarówek. Od starych oldtimerów po amerykańskie krążowniki szos aż do nowoczesnych i pięknie pomalowanych zestawów. Była także możliwość porozmawiania z kierowcami. I jedno mnie przeraziło. Mówią o tym sami kierowcy. Że dają się kupić za zabawki bo tak nazywają oni swoje auta. Jeżdżą ciągnikami na, które szef wydał nawet 500 tysięcy złotych. A, oni sami dostają podstawę najczęściej średnią krajową plus reszta pod stołem. I tak naprawdę zarabiają 4000 - 5000 tysięcy, ale ich zdolność kredytowa są uzależnione od tych pieniędzy,  które dostają w pensji minimalnej. Ale koniec końców wszyscy bawili się bardzo dobrze. Wieczorem odbył się pokaz oświetlenia. To jest bardzo fajne zjawisko, że mimo tak ciężkiej pracy raz w roku kierowcy mogą się zebrać i bawić się w swoim towarzystwie. Porozmawiać, co ich boli i cieszy. Do domu wróciłem około 3.00 w nocy. Zrobiłem mnóstwo zdjęć i nagrałem kilka filmów. Z roku na rok ten zlot się rozrasta i przyjeżdżają ciężarówki z całej Europy. 

Wrocław i okolice 23 - 27 lipiec 
Po zameldowaniu się w hotelu postanowiłem ruszyć w pierwszą swoją trasę. Chciałem objechać cały Wrocław dookoła tylko poprzez parki i mosty. I tu się przeliczyłem. Mnogość świateł jaką musiałem przebyć powaliła mnie. 30 km trasy zajęło mi ponad 3 godziny jazdy. Co mnie trochę zraziło do tego miasta. Potem nauczyłem się jeździć po ulicy. Ale zaobserwowałem jedną dziwną rzecz. Może nie dziwną, a niebezpieczną. Ta nikt nie patrzy na światła. Rozglądają się tylko czy nic nie jedzie i ruszają przez ulicę. No ale dosyć tych wywodów. Najpierw ruszyłem w stronę radzieckiego cmentarza. Potem zaliczyłem park Grabiszyński aż dojechałem do drogi S5. Kierowałem się nią aż do mostu Milenijnego za nim zrobiłem ostry zakręt w prawo i jechałem bulwarami nad rzeka Odrą, co chwilę zmieniając brzeg Odry: most Osobowicki,  Trzebnicki, Warszawski, Jagielloński. Potem udałem się w stronę Ogrodu Japońskiego niestety był już zamknięty. (9.00 - 19.00. Wstęp 4 zł). Także posiedziałem sobie obok Hali Stulecia. Wokół niej była fontanna i bardzo piękny ogród. I ten dzień postanowiłem zakończyć na tym etapie i wrócić do hotelu. W hotelu, w którym mieszkałem był parking strzeżony więc nie chowałem roweru do auta. Cały pobyt mnie kosztował 440 zł + posiłki, które mogłem kupić sobie w restauracji na dole obiektu. 

Drugiego dnia ruszyłem zwiedzać okolice Wrocławia. Ale na sam początek ruszyłem w stronę rynku. Znajdują się tam piękne kamienice i Ratusz Wrocławski. Zjadłem śniadanie w jednej z pobliskich knajpek i ruszyłem w stronę Świniar. Tam skręciłem na groble, które prowadzą do Odry. Dotarłem do miejsca zwanym Stawikiem. Jest to leśna ostoja, w której można sobie odpocząć. Poprzedzała je droga przez łąki. Była cała zrobiona kostki brukowej (6 km). Także po takim trzęsieniu ziemi na rowerze wskazane było odpocząć. Fajne, że koło tych stawów znajduje się mapa, która pokazuje gdzie można jechać. Śmiem twierdzić, że jeżeli człowiek się by uparł to dojechałby po tych groblach i łąkach do samego Opola (120 km). Dalej droga od Stawików prowadziła przez las Rędziński i Osobowicki. Trzeba było nią jechać aż nie zobaczyło się brzegów Odry. Droga cały czas jest ładnie ubita więc nie ma co się martwić. Kierowałem się w kierunku stadionu Śląska Wrocław. Wjechałem na most Milenijny potem parkiem Zachodnim, by dojechać do stadionu ulicą Pilczycką. Wstęp na sam stadion kosztuje 5 zł. Z tarasu można podziwiać cały stadion (pojemność 45000). Szkoda, że nie było meczu, bo chętnie by zobaczył i poczuł tą atmosferę przy pełnych trybunach. Po chwili odpoczynku ruszyłem w stronę hotelu.

Trzeci dzień postanowiłem odstawić rower i zrobić sobie wycieczkę pieszą. Ruszyłem w stronę rynku. Zjadłem tam śniadanie. I ruszyłem bocznymi uliczkami w stronę Ostrowa Tumskiego. Jak człowiek wkroczy w te wąskie alejki gdzie nie ma aut to czuje się jakby czas zatrzymał się. Na Ostrów Tumski wchodzi się mostem zakochanych. Wisza na nim tysiące kłódek z imionami par. Mnie zastanawia jedno. Ile z tych kobiet i mężczyzn jest jeszcze ze sobą? Ale ruszyłem dalej do Katedry Jana Chrzciciela. Widać ją od samego wejścia na most. Charakteryzują je dwie wieże. Od katedry ruszyłem w stronę Ogrodu Japońskiego. Jest to specjalnie zaaranżowany ogród na styl ogrodów z kraju kwitnącej wiśni. Tylko z ta różnicą, że rośliny z naszej strefy klimatycznej zostały zaadaptowane na styl japoński. Bardzo fajnie to się ogląda. Coś innego jak nasze parki. Z tych wschodnich klimatów ruszyłem w stronę zoo. Wstęp do zoo kosztuje 39 złotych. Całe zoo podzielone jest na strefy. W każdej strefie są inne zwierzęta z innego kontynentu. Bardzo polecam odwiedzić afrykanarium gdzie można zobaczyć pokazy tresury kotików. Czym one się różnią od fok? Kotiki mają uszy i mogą zginać płetwy. Ciekawa jest także motylarnia wchodzimy do pomieszczenia gdzie obsiadają nas motyle. Przy wejściu stoi specjalny pracownik i ściąga z nas motyle żeby nikt nie zabrał go ze sobą. Cała wycieczka po zoo zajmuje około 3-4 godzin. Na miejscu można zjeść posiłek są dwa lokale na terenie zoo. Do hotelu z zoo miałem 5 km. W sumie tego dnia na pieszo zrobiłem 30 km. 

Czwartego postanowiłem wrócić na rower. Ruszyłem do oddalonej o 16 km wsi Dobrzykowice. Pewnie nic wam nie mówi ta nazwa. Ale zaraz wam wszytko wyjaśnię. W czasach PRL zostały tam nakręcone trzy filmy ze sławnym Kargulem i Pawlakiem. Tak właśnie w tej miejscowości nakręcono trzy części kultowej komedii Sylwestra Chęcińskiego (1967 Sami Swoi, 1974 Nie ma mocnych, 1977 Kochaj albo rzuć). Już na samym wjeździe do wsi widać związki z filmem. W centrum stoi pomnik Kargula i Pawlaka stojących przy płocie. 50 metrów za sklepem Sami swoi skręcamy w ulicę Szkolną. Po 100 metrach dojeżdżamy do oryginalnego, prawdziwego i autentycznego domu Kargula i Pawlaka. Wiele się zmieniło. Płot został zastąpiony przez żywopłot. I w moim mniemaniu te podwórko jest o wiele mniejsze od tego, co widzieliśmy w filmie. Ale było fajnie zobaczyć te miejsce. W obu domach mieszkają bardzo mili ludzie. Wystarczy zadzwonić dzwonkiem i zawsze nas ktoś wpuści. Poczęstuje kawą i ciastkami. Warto odwiedzić to miejsce. Potem ruszyłem w stronę Wrocławia. Niestety na drodze stanął mi pan z ochrony pobliskiej tamy. Musiałem skręcić i jechać inną drogą. 

Ostatniego dnia po spakowaniu wszystkich rzeczy postanowiłem pojechać jeszcze na zamek Książ. Zobaczyć go przynajmniej. Bo nie miałem zbytnio czasu na zwiedzanie. Sam zamek jest położony od Wrocławia około 50 km. Droga do niego jest bardzo dobra wybrukowana. Szkoda tylko, że za parking liczą sobie 15 zł. Około 500 metrów od miejsca postoju jest bardzo piękny punk widokowy. Zrobiłem parę ujęć kamerą i kilka zdjęć. Pan na parkingu powiedział mi, że jakbym chciał obejść cały zamek i okolice to powinienem poświęcić 5-6 godzin. Ale ma klimat ten zamek. Jest umiejscowiony na wzgórzu. Na około płynie rzeka w głębokim wąwozie. 
Podsumowanie 
Bardzo podobał mi się pobyt we Wrocławiu. Każdego wieczora chodziłem sobie na rynek. Jadłem kolację w małych knajpkach (greckiej, hiszpańskiej, indyjskiej, japońskiej). Spróbowałem nowych smaków. Co do mojego hotelu to nie mogę wiele o nim powiedzieć w sumie przez 5 dni to spędziłem z nim około 20 godzin. Resztę czasu spędziłem na zwiedzaniu. Wszystkiego nie zobaczyłem. Ale chyba najważniejsze rzeczy widziałem. Na koniec pokaże wam trochę zdjęć z mojego wyjazdu: